American Dream – Matka Polka, gadżetowa
Takie to ładne, amerykańskie…
Paczka z Ameryki jawiła się w dzieciństwie jak najpiękniejszy sen. Wszystko takie kolorowe i ładnie zapakowane. Metalowe puszki były jak najcenniejszy skarb. Smak słodyczy wręcz niebiański, a cynamonowe gumy wykręcały nam buzie w niesmaku i szczęściu zarazem.
Teraz to wszystko u nas jest, nie ma szału, a Ameryka nie jawi się już jako szczyt marzeń. A może nie… Tylko czy amerykańskie faktycznie znaczy lepsze?
W Polsce niczego nie brakuje, mamy silne polskie marki, doskonałe polskie produkty i chwalimy się bo “Dobre bo polskie”. Sama mam słabość, czego nie ukrywam, do polskiej marki produktów dla dzieci pochodzącej z Poznania, ale zanim ich poznałam śnił mi się wyłącznie amerykański sen. W ciąży, ze względu na jej przebieg i moje silne przywiązanie do łóżka ;), miałam masę czasu na sprawdzanie i czytanie. Biegałam po target.com i toyrus jak opętana, wszystko m się podobało. WSZYSTKO! Szukałam odpowiedników w na polskich stronach, ale normalnie ocet, nie ma nic. Wszystko wydawało mi się byle jakie, a jak już było fajne to za taką cenę, że odrzucało z miejsca. Torba do wózka za 400zł, niania z wideo za 690? Chyba na głowę upadli. Znów szał na target.com i rozpacz! Wszystko jest, wszystko co u nas, tylko przebicie cenowe 300%.!!! Obliczyłam, że zamówienie ze Stanów zakupów dla dziecka wraz z wysyłką wyjdzie mi taniej niż torba do wózka kupiona w moim rodzimym kraju i sporządziłam listę. Dopisywałam sobie to co najbardziej mi potrzebne i tak przygotowałam wyprawkę.
W ciąży piłam dużo melisy, ale ciągłe wstawanie do kuchni było zabójcze, więc rano robiłam sobie picie w termosie i to mi wystarczało do powrotu PT z pracy. Ale wieczorem moja melisa była już zimna, ciepło względne termos trzymał tylko do południa. A taki ładny, szklany, różowiutki sobie kupiłam. No ale cóż taki urok termosów.
Znajomi, którzy mnie odwiedzili powiedzieli, że ich termos trzyma ciepło 12h, trudno w to uwierzyć, zwłaszcza, że metalowy. Miałam taki metalowy, z wciskaną szyjką dla łatwiejszego nalania, ale to był dopiero szmelc. Ale przekonywali, zachwalali, namówili. Problem tylko taki, że trzeba na niego miesiąc poczekać, ale dopisałam do wyprawkowej listy i posłałam ją za Ocean :)
Moje zakupy z Ameryki dały mi radość z dzieciństwa, czule dotykałam każdą rzecz, opychałam się czekoladą z masłem orzechowym i wzdychałam na ubrankami Carter’s. Podkłady na przewijak, to był absolutny hit, niby z papieru, ale po wylaniu szklanki wody nic nie przepuszczały, a po wysuszeniu nie widać było, że zmoczone. Ameryka w moim domu! No słowo daję, american dream to nie kit i nie minione czasy. Rzeczy codzienne i tanie, po kilka dolarów, to u nas jak statek kosmiczny na miedzy. Cała wieś się zbiega i podziwia. Aaaa, rozdziwiam buzię, torba Carter’s na pieluchy jest w całości termiczna… takie niby nic. Ech. Tak stałam się fanem zakupów w Stanach i podtrzymuję. Amerykańskie jest lepsze. Możecie mówić co chcecie, ale się przekonałam na własnej skórze.
Różowy termos zbił mi pies. Zawadził tyłkiem, stojący na podłodze, przewrócił go i szklany środek posypał się niczym kalejdoskop z dzieciństwa. Trudno. Nic się nie dzieje bez przyczyny, to moje motto na każdy dzień. Mój nowy termos o wyglądzie podręcznego ekwipunku American Army, już do mnie płynął.
Dwa tygodnie bez melisy jakoś minęły i dostałam kolejny amerykański cud. Nawet opakowanie zachwycało, wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, siermiężny, a taki śliczny.
Od razu zrobiłam mu testy i zaparzyłam melisę na noc. Rano, nadal parzyła!
Wspaniały, wspaniały!
Kilka miesięcy później koleżanka widziała taki w sklepie na Świętokrzyskiej. +300% SZOK!!! na pewno bym go za tyle nie kupiła, poza tym nie powalił mnie aż tak.
Kuzynka nazywa go elitą wśród termosów, coś w tym jest, ale 190zł za termos?? ;)
Polska to kraj bogatych, dlaczego u nas ceny nie mogą być dla ludzi?!
Dlatego za granicą wszystko każdy ma, a u nas, głupi termos to już lans.
Stanley towarzyszył nam już zawsze, niby miał być PT, ale jak pojawiła się Siasia, a właściwie jak zaczęła jeść coś innego niż mleko, termos nas nie opuszczał. Ciągle byliśmy w drodze, odwiedzanie rodziny, wyjazdy i urlopy, a termos z nami. Jest wielki, ale to nic, samochodem jest ok. Gorzej jak musiałam zabrać go do wózka, jazda, ok, ale każde schody to był koszmar, wózek ważył dwa razy tyle. Marzył mi się mniejszy, poręczniejszy.
Żałowałam, że nie kupiłam od razu dwóch w różnych rozmiarach.
Siasia urosła, a ja nadal muszę nosić ze sobą gorącą wodę. Raz, że Siaśka lubi sobie podgrzać wodę, którą pije (pije tylko wodę), a dwa jest absolutnym fanem mleka. Musi sobie czasem walnąć i kropka, więc jak wyruszamy na całodniową wycieczkę i wiem, że obejmie też drzemkę, muszę mieć ze sobą mleko. Mam fajny pojemnik BabyOno na mleko w proszku, ale w butelce, nawet w ocieplaczu woda mi stygła. Termosu już nie wezmę, bo nie biorę wózka, a dźwiganie 2l. termosu z metalu pełnego wody, to jak wyrok dla moich ramion, mogłabym je sobie równie dobrze odpiłować przed spacerem ;)
Z odsieczą przybył America Dream. Butelka Pacificbaby. Oczywiście sceptycznie podeszłam do oferowanych korzyści, ale lepszy rydz niż nic, a mała buteleczka (mała przy termosie bo 200ml, na butelkę to przyzwoity rozmiar) nie utrzyma wrzątku przez 10h. No ze Stanleyem niech się nie próbuje równać :)
Design piękny, już nie ekwipunek skauta, ale śliczne i delikatne dziecięce kolory i wzory. Plus taki, że można używać od pierwszych dni dziecka, aż do dnia w którym malec żegna butelkę. Butelka rośnie z dzieckiem, wielka szkoda, że natrafiłam na nią tak późno. Podstawowa wersja ma smoczek, potem miękki ustnik, a na końcu jest ustnik twardy, rozkładany, idealny dla malucha jak Michaśka, który pije już z bidonu, bo tym właśnie staje się butelka Pacificbaby w ostatnim etapie.
Jak każdą nową rzecz, która ma się kontaktować z żywnością po wyjęciu z pudełka umyłam i zalałam wrzątkiem. Hm, do 10h mówi dystrybutor. Sprawdźmy to. Zakręciłam wrzątek i zostawiłam butelkę. Minął dzień, a ja zapomniałam o nowince stojącej w kuchni. Siasia zajęła moje myśli i dopiero powrót PT, zagnał mnie do kuchni.
Kochatku (tak mówię do PT ;)), zobacz jakie mam tu “cudo” powiedziałam odkręcając, ciekawe ile z tego.. AAAA! Cholera jasna, polałam sobie po palcach sprawdzając temperaturę, a nie patrząc w stronę butelki, przekonana, że w środku jest obiecana ciepła woda, no ale nie zapowiadany wrzątek!
Ale jaja! Kochatku! zobacz będziemy Ci pożyczać do szkoły, zażartowałam. Ależ to jest genialne! Gdybym miała ją wcześniej nie musiałabym tyle nosić i wozić. A ja wiecznie z wielką torbą, jakbym wywoziła pół domu… Torebeczka w rękę, butla do środka i znów jestem elegancką mamą, Matką Polką Gadżetową!
Uwielbiam takie cuda i nowinki i już moim ciężarnym zapowiedziałam, żeby sobie z głowy powybijały termosowanie. A najlepsze jest to, że można ją mieć od ręki bo już jest w naszym “wspaniały kraju” bez przegięcia cenowego.
Butelka służy nam i w domu i w podróży, a niedługo pokażemy jej morze.
Nasze. Polskie. Choć nasza ma chyba jednak kolor Oceanu…
..i oczu Siasi :)
-
Grosik
-
http://wpodrozyprzezzycie.wordpress.com/ Danusia
-
Ilona
-
http://www.zabawkarka.blox.pl Kasia
-
http://islandofflove.blogspot.com/ Kasia