Nocą budzi się… Niewidzialne!

Pokój Miśki to szaleństwo barw. Czasem zdaje mi się, że panuje tam optyczny nieład, ale nie ma dziecka (ani dorosłego), które by się nie zakochało w tym pomieszczeniu.

Nie lubię wnętrz ascetycznych.

Stój. Nie lubię ich tylko w wydaniu dziecięcym.

A może nawet nie to, że nie lubię, bo urzekają mnie zdjęcia takich pomieszczeń,

ale jakoś nie widzę mojego dziecka, które siedzi na metalowym łóżku w białej pościeli i bawi się zamiennie, szmacianą lalą i misiem, 

lub czyta jedną z trzech (koniecznie dizajnerskich) książek, znajdujących się w pomieszczeniu.

Pomieszczeniu koniecznie w bieli, którego jedyną, żywą ozdobą jest pleciony dywanik, ledwo mieszczący dwie małe stópki, bo na tyłek już raczej miejsca nie wystarczy.

Śliczne są takie fotki, to prawda, ale taki pokój jest do bani.

Pisałam już kiedyś o tym, że wcale nie jest tak trudno połączyć kolory i elegancję. Wystarczy sięgnąć po odpowiednie produkty i wcale nie trzeba być projektantem żeby stworzyć piękne wnętrze.

Oczywiście jako młoda mama z brzuszkiem zarzekałam się, że mój dom, to mój dom, a zabawki (i to nieliczne!) mają mieć swoje miejsce.

No to mają.

Taak.

Tylko jakoś się go nie trzymają, a Miśka szybko podważyła wszystkie moje teorie o uporządkowanym domu.

Migrujące zabawki, tak nazywam wszystkie te, które za nic nie chcą mieszkać w pokoju dziecka, tylko całymi dniami wędrują.

Każdego wieczoru zbieram je w pudło i odnoszę i układam.

Lubię odzyskiwać moją przestrzeń, choć daleką od ascetycznej, to jednak uporządkowaną.

Staram się co wieczór wspólnie z Misią sprzątać także jej pokój. Skoro kolory wprowadzają tam chaos, to chociaż niech reszta będzie w ładzie.

Nadchodzi noc i kolory znikają. Za chwilę zgaszę światło i pokój zaśnie, a wraz z nim leśne ściany tańczące w świetle słońca tysiącem barw.

Nie będzie widać kolorowego dywanu z tłoczonymi uliczkami, ani kolorowych domków, znikną naklejki i różowe pojemniki na kredki.

Półka z pstrokatymi książkami zamieni się w czarny prostokąt, nad nimi nagle błysną oczy sowy, a tuż obok obudzi się…

niewidzialne.

W ciągu dnia, to po prostu pusty kawałek ściany, jedynie pod kątem można zauważyć, że jednak ktoś tam mieszka.

Ale kiedy zapada mrok, ściana błyszczy od tańczących motyli.

Na ten efekt czekamy wszyscy cały dzień, a małe samo domaga się zgaszenia światła, żeby ujrzeć wreszcie tę fruwającą gromadę.

78 motyli różnej wielkości, nakleiliśmy tak, żeby tworzyły efekt rozproszenia. Kiedy więc zapada noc, ściana dosłownie wybucha motylami.

Cudny widok i na dodatek dobry też dla tych, którzy jednak wolą ascezę. Bo za dnia, naprawdę trzeba się postarać, żeby ujrzeć choć jednego motyla, za to nocą budzi się magia!

Niestety nie mam tak dobrego obiektywu, żeby uchwycić widok nocny, a i złapanie motyli za dnia było nie lada wyzwaniem.

Musicie więc uruchomić wyobraźnię, albo sprawdzić to na swoich ścianach.

.

A ja jeszcze raz dziękuję Roommates, w swoim i Miśki imieniu, za najmagiczniejszy prezent urodzinowy.

Trochę jej nawet tych motyli zazdroszczę ;)

  SONY DSC

tu też je widać, jeśli nie widzisz, poruszaj głową lub ekranem góra-dół

  SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

SONY DSC

  • http://wpodrozyprzezzycie.wordpress.com W podróży przez życie

    Piękne :)

    ja lubię prostotę sosnowych jasnych mebli i… szał dziecięcych zabawek, które M. nawet ostatnio pięknie sprząta…

  • https://www.facebook.com/Tulakowo Tulakowa Aga

    Ładne…. takie magiczne :)