Suplementy

Wychodzę od lekarza.

Moje złe samopoczucie zdiagnozowane.

Mam niedobór żelaza, taki mój urok, ciągle się z tym zmagam.

Taka się urodziłam.

Dostaję na karteczce spis tego, co mam sobie kupić.

Żelazo, witamina D i aspargin.

Codzienna dawka radości w pigułkach.

Nie mam czasu na depresję.

Mam dziecko, radosne plany…

Moja krew niestety od pierwszej chwili na tym świecie wymagała pomocy.

Taki los. Przywykłam.

Idę więc do apteki z silnym postanowieniem, że zacznę też ćwiczyć.

Wiecie, te endorfiny wyzwalać.

No i wiadomo. Super look równa się super samopoczucie.

Krążę więc wśród półek szukając zapisanych na karteczce  suplementów. 

Trafiam na wielgachny korytarz z regałów, wręcz uginających się od kolorowych opakowań.

Wesołe buźki, disneyowskie postacie, śliczne słoiczki, wszystko piękne, światowe, kuszące…

Z zainteresowaniem oglądam, wszak to przecież zima, a witaminy są potrzebne.

Niemal wszyscy moi znajomi podają swoim dzieciom jakieś suplementy diety, a dzieci jak małe roboty,

na widok łyżki odruchowo otwierają małe dzióbki, niczym głodne ptaszki.

Zła ze mnie matka, myślę w duchu.

W ogóle nie uzupełniam jej diety.

(Hm, na pewno?)

Biorę wesołe żelki, bo pigułki Miśka przecież jeszcze nie połknie i czytam.

No no… sporo tych witamin.

Istna bomba witaminowa w jednym małym, wesołym misiu.

Opakowanie kuszące, kolorowe, woła mnie sloganem – Owoce zamknięte w pudełku.

Przypominam sobie nagle opowieści Miśki o psach zamkniętych w klatkach schroniska. 

O tym jakie są biedne tam i robi mi się żal tych małych owocków…

Stoję otępiała przy regale i jak szara masa nie myślę.

Nagle uderza w moją podświadomość wyraz owoce.

Jakie owoce?! Koło owoców to pewnie nawet nie stało!

Przypominam sobie nagle co jeszcze czułam rano, kiedy przy śniadaniu słuchałam radia.

Reklamy suplementów dla dzieci wywołały we mnie wtedy falę oburzenia i niechęci.

Masz niejadka – daj mu Apetizer.

Je za dużo słodyczy podawaj mu Limitki.

Matko jedyna! 

A może by tak ugotować coś dobrego, coś innego, albo zwyczajnie podać obiad dziecku,

które jest trochę głodne, a nie napchane międzyposiłkowymi zapychaczami, albo właśnie słodyczami?!

Je za dużo słodyczy?

No ale skąd je ma, kto mu je pod nos podtyka.

Lepiej włączyć sobie myślenie, niż dziecku suplementy do życia.

Lepiej nauczyć dziecko nowych smaków, niż wyręczać się pigułkami i syropkami.

W końcu o to przecież chodzi, kiedy podajemy dziecku suple, żeby się zmieniło.

A tak naprawdę zwyczajnie uczymy je, rozwiązywać problemy za pomocą tabletek.

Żeby zmienić przyzwyczajenia własnego dziecka, należy popracować nad własnymi. 

Podanie suplementów to zwykłe spychanie z siebie odpowiedzialności z bycia rodzicem.

“Nie wiem czemu ciągle choruje, ale przynajmniej wiem, że o niego dbam, że coś robię”.

Tak naprawdę nic nie robisz, tylko udajesz i mydlisz własne oczy. 

Jestem głupia, myślę sobie i odkładam żelki na półkę.

Kupuję swoje i wychodzę.

Nie będę faszerować własnego dziecka, które nie ma żadnych problemów

i jeszcze nigdy nie było chore, jakimś chemicznym shitem.

Po wyjściu z apteki idziemy do “warzywniaka”.

Kupujemy pomarańcze, kiwi, jabłka i mango.

Wieczorem znów wypijemy świeży sok z marchwi.

Tej nieeuropejskiej, co śmiała wyrosnąć pod nieodpowiednim kątem, a z farfocli upieczemy ciasto.

Moje żelazo wróciło do normy, a my jesteśmy szczęśliwe i zdrowe.

Tylko słońca nam brakuje.

Ale to już tuż tuż :)

 

SONY DSC

 

 

 

  • Aleksandra

    Moim zdaniem z suplementami jak ze wszystkim – najważniejszy jest umiar i rozsądek. Teraz faktycznie mamy natłok tego wszystkiego i wiele rzeczy nadaje się do wysłania w kosmos, ale też wrzucanie wszystkich suplementów do jednego worka nie jest dobre. To nie one są złe, tylko nasze podejście.