Pamiętnik zapachów z dzieciństwa…
Urodziłam się i wychowałam w trzech różnych miastach.
Urodziłam się trochę “przejazdem”. Tata stacjonował w jednostce wojskowej pod Łodzią i tam jako młody pilot myśliwców spędził kilka lat. Mama mieszkająca w Krakowie, dojeżdżała do swojego męża często, a kiedy pod jej sercem pojawiła się moja siostra, nadszedł czas na stabilizację i zamieszkali wspólnie w jednostce. Jednak ich krakowskie dusze ciągnęły ich do rodzin i ukochanych kątów. Tata, ograniczony możliwościami wyjazdów, w ciągłej gotowości bojowej (takie czasy) nie mógł zbyt często opuszczać jednostki. Mama natomiast, podobnie jak inne żony młodych pilotów, spędzała czas samotnie. Nie dziwne więc, że podróżowała często, nawet już z maleńką córeczką za rękę. Córeczka budziła zachwyt gdziekolwiek się pojawiły, była ucieleśnieniem dziecięcej urody i Mama dumnie prezentowała ją krajowi, podróżując PKP, bo i też innej możliwości nie miała. Los chciał, że po 2,5 roku, kiedy to spokojnie przepychała sobie szafy i regały w zamiarze wniesienia nowego tchnienia w starym wnętrzu, poczuła się źle i udała do lekarza. Ten zaskoczył ją wiadomością o ciąży i tak pojawiłam się na świecie ja. W zamieci, śnieżycy, podczas sylwestrowej imprezy w szpitalu, gdzie każdy miał w nosie rodzącą w bólach kobietę, a upić się można było od samego przebywania w pokoju lekarzy, przyszłam na świat, zupełnie beztrosko. Tata na służbie, Mama w szpitalu sama, z dzieckiem o niepewnej przyszłości (wszystko dobrze się skończyło ;))
Zamglone mam wspomnienia miasteczka (teraz już o nim głośno, ale kiedyś mało kto o nim słyszał) w którym przyszłam na świat. Pamiętam siermiężny plac zabaw na górce w Ogródku jordanowskim, “pomidorki”, jak nazywałam owoce dzikiej róży.
Nie wiedzieć czemu zawsze pełno tych krzewów w jednostkach wojskowych.
Układ mieszkania… ale okazało się potem, że wcale nie naszego. Pamiętam detale,, maskę afrykańska wiszącą w przedpokoju, huśtawkę w przejściu do dużego pokoju… ale plan mieszkania utkwił mi inny. Zapamiętałam mieszkanie Niani. Tak miałam Nianię. Pamiętam jej mięsistą, dzianinową spódnicę “bananówę” w szaro czarne pasy, jej blond włosy i pokój w którym spałam. Spędziłam u niej rok swojego życia i choć widuję ją bardzo rzadko, to noszę w sercu jak najbliższą rodzinę. Była też przy moim sakramentalnym TAK, bo nie wyobrażałam sobie, że mogło by jej tam zabraknąć.
Wychowałam się w wielkich miastach, wśród szumu, ogromu ludzi i monumentalnych budowli. Z czasem się “pokurczyły”, ale wrażenie z dzieciństwa jest we mnie i choć oba miasta zmieniły się nie do poznania, to pamiętam ich dawne miejsca i nawet malowane reklamy na blokach na starej pradze (takie ówczesne billboardy)
Mam krakowskie korzenie, to stąd jest cała moja rodzina i z nimi spędzałam swoje dzieciństwo. Dobrze, że rodzice dbali o nasze kontakty, bo kiedy Tata dostał przeniesienie do Warszawy i osiedliliśmy się tu na stałe, nasze korzenie nie przepadły, a dziś mam z nimi dobry kontakt i odwiedzamy się w miarę możliwości. Teraz my mamy swoje dzieci i chciałabym, żeby i one były ze sobą blisko. Te więzi są dla mnie bardzo ważne, dają poczucie, że zawsze można na kogoś liczyć, pogadać i dobrze się bawić.
Warszawa to mój prawdziwy dom, choć w zasadzie czuję się znikąd. To pewnie dlatego tak lubię podróżować i zmieniać miejsce zamieszkania. Wszędzie czuję się dobrze, ale z drugiej strony nigdzie nie jestem u siebie. Mam ciągle poczucie, że nie odnalazłam jeszcze właściwego miejsca na ziemi i będę go szukać. Szukać, aż znajdę. A może mam już zaprogramowaną nieprzynależność, może nigdy nie będę chciała poczuć, że to “moje miejsce” żeby nie uwięzić wędrowniczej duszy…
Moje dzieciństwo pachnie ziołami.
Kiedy co roku ziemia budzi się do życia i zaczyna eksplodować zapachami, we mnie budzą się wspomnienia. Wtedy obiecuję sobie, że dzieciństwo mojej córki też będzie bogate w zapachy. Dzięki zapachom łatwiej zapamiętujemy.
Pieprzowa mięta w moim ogrodzie pachnie górskim strumieniem u mojej babci, wapiennymi skałkami i jazem (wodospadem) pod betowowymi płytami. Teraz woda sięga mi tam do kostek, ale pamiętam jak z płyt Tata skakał do wody na główkę. Zamykam oczy i czuję jak trawa łaskocze moje bose stopy, jak delikatny wiatr głaszcze mnie po plecach i rozwiewa moje kitki. Z pamięci przychodzi nagle zapach suchego siana i słomy o zapachu słońca i tęsknię za nocami spędzonymi w stodole, kiedy wtulona w koty Babci zasypiałam beztroska.
W moim ogrodzie zakwitła wiśnia i zapach jej kwiatów sprawia, że pod zamkniętymi powiekami widzę małą dziewczynkę siedzącą w wysokiej trawie, opartą o starą gruszę, opychającą się niedojrzałym agrestem, czuję napływającą ślinę, na wspomnienie kwaśnego smaku czarnej porzeczki, wspominam poparzone pokrzywami nogi i zapach słonecznego powietrza. Wokoło świat szumi i bzyczy, a w oddali słychać kukułkę…a może to cukrówka. Zasypiam w słońcu i budzi mnie głos Babci.
Idziemy narwać bobu, potem wspólnie obieramy go na ganku i gotujemy. Dumna ze swojej pracy najadam się jak nigdy. Obiad godny królowej. Bób z masłem! :) Palce pachną mi łupinami. Zbieram je i niosę kozie.
Mam kilka lat, a umiem sama wydoić kozę. Jestem z Warszawy! Wszyscy zawsze patrzą mi tam na ręce, ale w oczach Babci widzę dumę. Mieszczuch. Jej mały mieszczuch doskonale sobie radzi na wsi.
Babcia ma niesamowicie niebieskie oczy, surowe i zarazem tak ciepłe spojrzenie. To ten błękit nieba, brakuje tam tylko białych obłoczków. Siasia ma Twoje oczy, ale Ty ich nigdy nie zobaczysz. Tak bardzo żałuję.
Babcia nie lubiła moich czarnych oczu, ale z Siasiowych byłaby dumna, to jej własne oczy. Pamiątka po Babci.
Otwieram swoje i zapachy znikają, jestem w Stolicy. Wokoło gwar i szum. Inny niż teraz. Nie ma galerii handlowych i hipermarketów. Największy sklep to BILLA i tylko tam można kupić obłędnie czekoladowe batoniki Milka lila pause.
Mam może ze cztery lata…Przy Placu zamkowym stoi biała przyczepa kempingowa z zapiekankami i hot dogami. Moja siostra je uwielbia, cała trójka zajada się nimi, ale mi nie smakują, a tonic wykręca mi buzię. Tfu!
Nad skarpą powietrze ma wiślany zapach, jest chłodno, bo tam zawsze wieje. Konie stukają kopytami i kocie łby na uliczkach Starego Miasta, mijamy Barbakan i rodzice prowadzą nas do sklepu z zabawkami.
“Wybierzcie sobie co chcecie. Każda JEDNĄ rzecz’.
Szał! nie wiemy na czym zawiesić oczy, nagle podoba nam się kompletnie wszystko, ale Tata już stoi przy kasie, więc siostra bierze “nosacza”, śmieszny stwór o nosie długości kilkudziesięciu centymetrów, a ja wielkiego, czerwonego, pluszowego psa, wypełnionego trocinami. Jest większy ode mnie. Dumnie niosę go przez miasto, ale tylko kawałek, bo muszę nieść w pionie i cięgle się o niego potykam. Resztę drogi niesie go Tata.
Psa mam do dziś.
Zamykam oczy i słyszę brzęczenie owadów, wiatr przynosi zapachy młodych liści i skoszonej trawy… słońce grzeje mi prosto w twarz, jest tak błogo jak w tamte dni. Nie czuję, że jestem taka dorosła, przez moją skórę przenika zapach dzieciństwa.
“Chodź Siaśka, idziemy pozwiedzać okolicę na rowerku. Nauczysz się go prowadzić i będziemy jeździć na wycieczki razem.”Pojedziemy pod lasek, tam nie ma ulicy i powietrze ma zapach beztroski. Chciałabym, żeby dzieciństwo Siasi pachniało podobnie do mojego.
Cieszę się, że wyprowadziłam się z Warszawy. Nadal mam do niej blisko, ale nie czuję jej smrodu i nie słyszę hałasu. Noce tutaj są ciche i ciemne, nareszcie widzimy gwiazdy. Na warszawskim balkonie podziwialiśmy jedynie pomarańczowe niebo, łuna miasta połykała blask gwiazd, odbierając czar wigilijnym kolacjom.
A dziś pojechałyśmy po Pana Tatę do pracy. Zmęczone upałem i rozentuzjazmowane zdjęciami w Agencji, postanowiłyśmy wyciągnąć PT nieco wcześniej. Wracając uplotłam Siasi wianek i wtedy uzmysłowiłam sobie, że chyba nigdy (nie licząc mojego dzieciństwa) nie widziałam w Warszawie dziewczynki z wiankiem na głowie.
A to przecież takie dziewczęce, niewinne i piękne…
Pleciecie wianki, potraficie to?
Nie chcę kopiować swojego dzieciństwa w życiu Misi, choć uważam je za bardzo udane i bogate, dzięki zaangażowaniu moich rodziców oraz siostry, która mnie rozpieszczała.
Córciu.
Świat się zmienił i nic nie jest już nawet podobne, ale zapachy są niezmienne i piękne chwile, które rodzą się codziennie w naszym życiu, ubarwiać będę zapachami.
Tak, żebyś kiedyś Córeńko zamknęła oczy jak ja teraz i westchnęła tęsknie z uśmiechem, a spod powieki popłynie Ci łza.
Łza szczęścia i spełnionego dzieciństwa.
majówkowa sobota
majówkowa niedziela
dziś
-
http://wpodrozyprzezzycie.wordpress.com/ Danusia
-
kat-sar
-
Ilona
-
Nina P.
-
Renia