Dzień Świstaka. Nie pochodź!

Miało być szybko, ale postanowiłam zasilić budżet pewnej drogerii z niemieckim rodowodem i wybrałyśmy się na spacer do centrum.

Zawsze chodzimy piechotą, choć to 3 km, ale jest fajnie.

Tym razem jednak okazało się, że nasza stała trasa jest w remoncie, a wybranie drugiej oznaczałoby dołożenie min. kilometra. Podjechalyśmy autobusem, który błądził między remontami, więc cieszyłam się, że same się tego nie podjęłyśmy.

Zanim jednak do niego doszłyśmy, ktoś postanowił rozjechać nas na pasach.

Szczęście, że dziś mam dobry refleks, ale jak bym akurat nie miała…? Rzuciłam mu parę obelg w otwartą szybę, ale uciekał tak szybko, że już nie zdążyłam spisać rejestracji. Szkoda.

W drogerii zostawiłam naszego “mercedesa” przy ochronie i na dwa koszyki ruszyłyśmy między półki.

Taa, oczywiście, że na dwa. Do swojego Siaśka wrzucała co uznała za niezbędne, a co się później przy kasie okazało, do mojego też co nieco.

Znudzona zakupami zaczęła biegać to tu to tam, w ciszy, z radością na dziobie, ale z dala ode mnie.

Rozkojarzona szukaniem jej między regałami, wrzuciłam co najważniejsze i podjęłam próby zakończenia zakupów.

W tym czasie moje dziecko postanowiło rower swój odebrać i podjechać do mnie.

Sklep pusty, ale nie chciałam żeby się rozbrykała więc ciągnąc koszyk jedną ręką po ziemi, drugą złapałam za kierownicę i tłumaczę… że nie wolno, że postawimy rower, że koszyk swój zgubiła i takie tam.

Ale ona rozbawiona, moje lekcje puściła mimo uszu i na rowerku została.

No cóż, trudno dwulatkowi wyperswadować na szybko pewne rzeczy, więc odpuszczam, żeby przepakować jej zakupy do mnie, a resztę odłożyć.

W tym czasie przechodząca obok ekspedientka postanowiła dać lekcje mi.

Jestem nabuzowana po same uszy, upałem, gonitwą po sklepie, ciężarem koszyka i czasem w którym muszę dotrzeć do domu, żeby położyć ją spać, a tu słyszę.

Proszę zwrócić uwagę na swoje dziecko, bo sobie jeszcze o kant regału głowę rozbije. 

-Dziękuję!

cedzę.

-Pilnuję!

Ma kask.

Co będę tłumaczyć babie, że właśnie miałam “rozmowę: z dwulatką, która akuratnie ma mnie w d… głęboko, choć w zasadzie nic złego nie robi.

Tylko ja spięta faktem, że dzieci wszędzie są problemem, próbuję być niewidzialna. Ale ot, zostałam zauważona i od razu pouczona.

Że takie małe dzieci to najlepiej tu w wózku przywozić, a rowerek to sobie przed sklepem zostawić.

No rzesz! Niech Cię! Cholera jasna! 

Wyobrażacie sobie zostawienie biegówki przed wielką drogerią na chodniku?? Gdzie nie ma zapięć do rowerów?

Poza tym do jasnej cholery w wózku?! Niech sobie małpa sama kupi wózek i na nim popyla między regałami, skoro to takie wygodne.

Aaaagghrrr!!!!!!!!!!!

Trafiła w złą sekundę mojego dnia. 

Robiłam wszystko, żeby książkowym przykładem matki być, tylko smyczy zapomniałam i kagańca.

Wtedy na pewno Siaśka by szła przy nodze, radości na twarzy nie byłoby żadnej, rower zostałby przy ochroniarzu,

a ja drepcąc między półeczkami, poszarpywałabym tylko swoje dziecię dla przykładu,

i

NA PEWNO NIE ZAPOMNIAŁABYM KUPIĆ TEGO PO CO W ZASADZIE PRZYSZŁAM!

Proszzz… Moja córka ma dwa lata. Jeśli ma Pani jakiś cudowny środek, na wytłumaczenie jej co się powinno, a czego nie, oraz wpojenie zasad sklepu dotyczących wózków i dzieci, które potrafią chodzić i do wózka można je włożyć tylko jak stracą przytomność, to ma Pani jakieś 10 sekund zanim pani ucieknie.

Chyba nie miała, bo odeszła zmieszana.

Spotkałyśmy się znów przy kasie. Szlag.

Ona podaje mi torby zakupami, Siasia przepakowuje je po swojemu, ja nogą trzymam rower, jedną ręką pakuję resztę do swojej torby, drugą łapię zakupy. Wzrokiem chyba zabijam, bo milczy, choć spodziewałam się instrukcji obsługi dziecka przy kasie. Wreszcie płacę i wychodzimy. Uff.

Znów upał, ja z rękami po kostki próbuję nakierować trasę mojego dziecka na przystanek.

Nareszcie docieramy i akurat mamy autobus.

Wsiadamy, a ten zatrzymuje się na pętli przystanek dalej i dopiero po kilku minutach rusza.

NIE W TYM KIERUNKU!!! 

O Mateńko! Znów jestem na tym samym przystanku, z którego ruszyłyśmy.

Sprawdzam czy warto czekać, ale zakupy są tak ciężkie, że pasuję i nie myślę nawet o pieszym powrocie.

Jest. Wsiadamy. Znów zawija na pętli i zawraca.

CO JEST!?

To jakiś cholerny Dzień Świstaka?!?

Ze łzami w oczach, zaciśniętymi zębami i wzrokiem bazyliszka wysiadam w punkcie “0” 

Obserwująca nas od pewnego czasu kobieta postanowiła się zlitować i dać mi wskazówki dotarcia na właściwy przystanek.

Potem nas dogoniła i nawet odprowadziła dla pewności ;)

Bardzo Pani dziękuję.

Czy naprawdę to takie trudne napisać informację na przystanku dla pasażerów?

Czy ZTM myśli, że ja mam Google w głowie i wiem gdzie są remonty i jakie zmiany zostały wprowadzone w odjazdach, ich czasie i miejscu??

To był naprawdę męczący dzień, dobrze, że jesteśmy już w domu. Bezpieczne, całe i zdrowe. Poza faktem, że drapię się dziś po kostkach bez schylania.

Małe padło, a ja siadam do herbaty z melisy. 

Słowo daję, jeszcze jeden palant na mojej drodze dziś i nie ręczyłabym za siebie.

Ech.

  • http://wpodrozyprzezzycie.wordpress.com W podróży przez życie

    Nas też kiedyś jakiś idiota omal nie rozjechał. Pod naszym własnym blokiem. Na małej ulicy tor wyścigowy sobie zrobił i ćwiczył skręty na pełnym gazie. Zastanawiam się, gdzie jest wtedy policja, co tak skrzętnie łypie, czy aby mojemu (spacerującego z dwulatkiem!) psu nie poluzuję kagańca (nie, nie prowadzam J. bez kagańca i smyczy po parku, tylko na czarnym psie czarnego kagańca z daleka nie widać…).

    • http://rekamimamy.pl Rękami Mamy

      tu też była droga wąska i na dodatek cała w remoncie, trzeba jechać wolno, bo raz, że ludzie idą po ulicy, bo nie ma w tej chwili chodnika, a dwa, po prostu jest niebezpiecznie dla kierowcy. A ten cymbał postanowił przygazować na samych pasach i to wprost na nas. Gdybym była sama i nie musiała reagować schylając się po Siasię, oberwałby przez szybę, bo miałam go na wyciągnięcie ręki. U nas psy typu Bamber, tylko mniejsze, prowadzane są bez kagańców. Przeraża mnie to. Mam Babra za anioła, a też nigdy nie wyszłabym bez kagańca. A jak mu się coś nie spodoba? Ja nie siedzę w jego głowie. A Policja.. hm, mieszkam w policyjnym mieście, ale mało ich tu. Za to są kamery, ciekawe czy na tej ulicy też. Sprawdzę to.

      • http://wpodrozyprzezzycie.wordpress.com W podróży przez życie

        Nie chodzi mi o konieczność kagańca, bo go używam. Ale prawda jest taka, że do mnie z J. straż miejska podchodzi często i łypie, czy on na pewno ma kaganiec. A “osiłki” ze staffordami omija łukiem :(

        • http://rekamimamy.pl Rękami Mamy

          a to dodatkowa kwestia. Łatwiej złapać staruszkę bez biletu niż silnych młodzików. Tu tak samo :/ niestety

        • http://rekamimamy.pl Rękami Mamy

          to tez pewnie obawa przed pogryzieniem. Bardziej spodziewają się ataku przez psa, który nie ma kagańca i idzie z osiłkiem niż z młodą dziewczyną, może jeszcze z dzieckiem. Do mnie raz zadzwonił facet, miał uniform gazownika. Zawsze przychodzi kobieta, ale nie wnikałam i otworzyłam furtkę. Bezmyślnie. A on z szelmowskim uśmieszkiem powiedział ” Tak łatwo mnie Pani wpuściła, a wie Pani co ja chcę zrobić?” Zatkało mnie i zagwizdałam. Jakieś 2,5 sekundy zajmuje mojemu psu dobiegnięcie z końca ogrodu do furtki. Facet zesztywniał, a ja dodałam “pilnuj mnie” Mało nie zemdlał. Przeprosił i uciekł. Faktycznie był z gazowni, ale żart miał słaby. Nikt nie chce zostać pogryziony taką paszczą. Nawet jeśli potem wyciągną konsekwencje.

          • http://wpodrozyprzezzycie.wordpress.com W podróży przez życie

            znamy! :)

            a co do psów – oczywiście, że należy wyprowadzać na smyczy, a te “groźniejsze” – w kagańcach. Szkoda tylko, że nie ma kagańców na agresywnych ludzi… ;)

            Miałam i mam psy od małego, znam je dość dobrze i szanuję ich indywidualność, także te duże i uchodzące za niebezpieczne i szczerze mówiąc, bardziej się boję tych małych, co się wieszają na nogawce i ujadają :)

      • Małgorzata

        Tak na pewno policja łapie właścicieli psów bez kagańców tak samo jak piratów drogowych nie widzących w ogole pieszych na przejściach.U mnie w bloku a nawet w tej samej klatce mieszka dwóch idiotów a raczej jeden idiota i jedna idiotka którzy swoich pupili(pieski) wypuszczają na spacery samych bez smyczy i kaganców.Psy są dość agresywne i często rzucają się do ludzi.Mojemu sąsiadowi wiele razy już zwracałam uwage bo mam małe dziecko które boi się psa bo kilka razy ją wystraszył a mimo to nadal pies biega bez smyczy, w koncu zagroziłam policją.A pani z parteru słyszała jak raz zrobiłam awanturę na klatce wyzywając od bezmózgich idiotów właścicieli piesków i od tej pory piesek jest na smyczy.Ciekawe tylko jak długo?

        • http://rekamimamy.pl Rękami Mamy

          no to masz posłuch! ;) jak minie to znów postraszysz, a może jednak dotarło.